Joan Sheen Cunningham wspomina życie swojego stryja, arcybiskupa Fultona Sheena, który przez dekady był twarzą amerykańskiego Kościoła katolickiego
Autor: Jim Graves
28 czerwca 2012r. papież Benedykt XVI ogłosił Arcybiskupa Fultona Sheena (1895-1979) “czcigodnym sługą Bożym” i ten syn stanu Illinois być może wkrótce stanie się pierwszym męskim świętym urodzonym w Stanach Zjednoczonych. Kilka pokoleń temu był on dla wielu twarzą Kościoła katolickiego w Ameryce, wykorzystując swój ogromny talent oratorski, osobistą pobożność i erudycję oraz nowoczesne media, aby pozyskać wielu konwertytów dla wiary katolickiej.
Sheen urodził się w El Paso, w stanie Illinois, i wzrastał w położonej nieopodal miejscowości Peoria. Otrzymał święcenia kapłańskie w diecezji Peoria w 1919r. i został mianowany biskupem pomocniczym nowojorskiej diecezji w 1951r., a biskupem Rochester w 1966r. Lecz Sheen jest najbardziej znany dzięki swojej pracy ewangelizacyjnej w mediach. Był on gospodarzem programu radiowego Godzina Katolickaw latach 1930 – 1950 oraz (w latach 1951-1957) programu telewizyjnego Życie warte jest tego, by je przeżyć, za który zdobył nagrodę Emmy. Był on również autorem ponad 70-ciu książek o teologii, filozofii, duchowości, małżeństwie, kapłaństwie i sprawach bieżących oraz pomógł w nawróceniu na Wiarę wielu znanych osobistości.
Osobą, która dobrze znała Arcybiskupa Sheena i ma nadzieję dożyć jego beatyfikacji, jest jego osiemdziesięciopięcioletnia bratanica, Joan Sheen Cunningham z Yonkers, w stanie New York. 75 lat temu Joan opuściła swoją żyjącą na środkowym zachodzie rodzinę i przybyła do Nowego Jorku, aby uczęszczać tam do szkoły pod opieką swojego stryja. Niedawno podzieliła się ona swoimi wspomnieniami o Arcybiskupie Sheenie z redakcją Catholic World Report.
CWR: Jaki stopień pokrewieństwa łączył Panią z Arcybiskupem Sheenem?
Joan Sheen Cunningham: Mój ojciec, Joseph Sheen (1899-1956), był młodszym bratem Fultona Sheena. Było ich czterech braci: Fulton był najstarszy, mój ojciec drugi z kolei. Inni bracia mieli na imię Thomas i Al. Mój ojciec był najmocniej związany z Fultonem.
Urodziłam się w Peorii, w stanie Illinois. Było nas ośmioro dzieci. Mój ojciec był prawnikiem. Gdy miałam 10 lat, wysłał mnie do szkoły w Nowym Jorku pod opiekę mojego stryja, Fultona Sheena. Był on dla mnie jak drugi ojciec.
Czyli była z nim Pani blisko związana?
Och, tak. Interesował się wszystkim w moim życiu. Razem spędzaliśmy weekendy. Czasem brał mnie na lodowisko w Centrum Rockefellera. Kupował mi ciastka. Czasem odwiedzaliśmy wspólnie jego kolegów-księży.
Zabierał mnie do sklepu i wybierał dla mnie sukienki. Gdy byłam starsza, pytał: „z kim chodzisz na randki?” Gdy wyszłam za mąż, urządził mi mieszkanie. Kupił mi meble. Poszedł nawet do supermarketu i kupił jedzenie do mojej lodówki.
Ochrzcił troje moich dzieci i udzielił im pierwszej Komunii św. Mnie również udzielił pierwszej Komunii św.
Skoro był on bardzo znany, czy ludzie często podchodzili do niego na ulicy?
Ludzie nieustannie go zatrzymywali. Chcieli uścisnąć mu dłoń. Zawsze interesował się każdym, kto do niego podszedł i znajdował czas na to, aby ich powitać. Zawsze był dla nich miły i nigdy nie zbywał nikogo. Dla mnie był wówczas po prostu moim stryjem, dopiero później zdałam sobie sprawę, że był bardzo znany.
Ponieważ był znany ze swojej hojności, ludzie często prosili go o pieniądze, mówiąc, jak źle im się powodzi. Wręczał im banknot dwudziestodolarowy. Pytałam go: „Skąd możesz wiedzieć, czy cię nie oszukują, że naprawdę potrzebują pomocy?”
Odpowiadał mi: „Nie mogę zaryzykować”.
Bardzo kochał ubogich. Gdy służył jako krajowy dyrektor Towarzystwa Krzewienia Wiary (1950-66), odwiedzał misje w Afryce i był bardzo przygnębiony biedą, jaką zobaczył. Mówił: „och, gdybyś mogła zobaczyć te biedne dusze”. Choć bardzo kochał nauczanie, sądzę, że najważniejszym punktem jego działalności było bycie dyrektorem Towarzystwa, gdyż mógł pomagać tym ludziom i misjonarzom, którzy im służyli.
Gdy został mianowany biskupem Rochester, regularnie odwiedzał przytułki dla ubogich, aby odprawiać dla nich Mszę św. Był krytykowany, ponieważ gdy któraś szkoła miała niewielu kandydatów, chciał ją zamknąć, sprzedać nieruchomość i dać pieniądze ubogim. Widział, jak bardzo ubodzy mieszkańcy Rochester potrzebują pomocy medycznej, więc chciał kupić ambulans, zatrudnić lekarzy i pielęgniarki i jeździć nim do tych dzielnic, w których ubodzy potrzebowali pomocy. Poszedł z tym pomysłem do lokalnego szpitala, ale nie chcieli mu pomóc.
Nastawienie społeczeństwa było wówczas inne. Nie kładziono tak wielkiego nacisku na pomaganie ubogim jak dzisiaj. Mój stryjek zawsze martwił się o ubogich.
Był on również bardzo uprzejmy wobec osób odrzuconych przez społeczeństwo. Pamiętam jednego człowieka, którego ciało było zdeformowane na skutek trądu i który zawsze przychodził do studia radiowego na jego audycje. Inni słuchacze widzieli tego człowieka, kurczyli się na jego widok i odsuwali od niego. Mój stryjek mówił do mnie: „Joan, idź i porozmawiaj z tym panem, on jest bardzo miły”.
Jak opisałaby Pani jego osobowość? Mówił on o sobie, że jest poważnym człowiekiem
Był poważny, lecz miał również ogromne poczucie humoru i dostrzegał w otaczającym go świecie elementy humorystyczne. Umiał śmiać się do rozpuku. Miał wśród swych przyjaciół komików: Jackiego Gleasona i Miltona Berle. Gdy mój stryj odwiedzał Kalifornię, starali się spotkać.
Do jego najbliższych przyjaciół należeli Biskup Toolen z Mobile w Alabamie i jego brat, który również był księdzem. Zawsze płatali sobie figle. Na przykład na urodziny biskupa Toleena mój stryjek wysłał mu psa bernardyna z beczką piwa przytroczoną do szyi.
W swoim domu lubił przedstawiać ludzi swojemu psu o imieniu Chumley. Nie pamiętam jego rasy, ale był to duży pies. Sam go tresował. Mówił do niego: „Chodź Chumley, siad. Teraz mamy Wielki Post, czas wyrzeczenia” – i machał kawałkiem mięsa przed nosem psa. Pies ani drgnął, dopóki stryj nie powiedział: „A teraz mamy Wielkanoc”. I wtedy pies zjadał mięso.
Nauczył również Chumleya modlitwy: składał swoje łapy razem i wydawał pomruki.
Arcybiskup Sheen był znany z tego, że odegrał dużą rolę w nawróceniu wielu osób, w tym celebrytów.
Tak. Pamiętam spotkania z Clare Booth Luce. Przychodziła na śniadanie do jego domu.
Czy może Pani opisać jego wygląd fizyczny?
Był niski, miał może 170 cm wzrostu. Żaden z Sheenów nie był wysoki. Często był fotografowany w taki sposób, że wydawał się wysoki, ale taki nie był.
Golił się dwa razy dziennie i zawsze dobrze się ubierał. Mawiał: „jestem ambasadorem Chrystusa”. Ludzie zawsze dawali mu różne rzeczy; np. krawiec, który szył jego garnitury, nigdy nie brał od niego całej należnej kwoty.
Jeździł nowym samochodem marki Cadillac. Pewien dealer w Waszyngtonie dawał mu nowy samochód tej marki co dwa lata. Kiedyś mój stryjek mu pomógł. Dealer powiedział do niego: “Przechodzę okropne chwile z moimi pracownikami, nie mogę sobie z nimi poradzić”. Mój stryj odpowiedział: “Podziel się z nimi swoim majątkiem. Daj im część zysków, które wypracowujesz”. Ów człowiek tak uczynił i jego firma zaczęła odnosić sukcesy. Te nowe samochody były jego sposobem na wyrażenie podziękowania.
Arcybiskup Sheen był znany ze swojej pobożności.
Bez wątpienia. Zawsze pozostał wierny swojej Świętej Godzinie, nawet gdy podróżował do Afryki. Cała jego postawa i wygląd miały duchowy wymiar. Pamiętam na przykład, jak mówił mi, aby „twój duch nie przywiązywał się do rzeczy, które posiadasz. Jeśli je zgubisz, nie będzie to miało znaczenia” .
Lecz choć był człowiekiem religijnym, stąpał również twardo po ziemi. Rozumiał ludzi. Wielu przychodziło do niego ze swoimi problemami. Wszyscy go podziwiali i lubili jako człowieka. Próbował doskonalić się w życiu; wierzył, że każdy powinien zrobić coś pozytywnego ze swoim życiem.
Arcybiskup Sheen znany był ze swojej działalności kaznodziejskiej. Czy obserwowała go Pani, jak się do niej przygotowywał?
Nie używał notatek, gdy przemawiał. Zerkał na zegarek i gdy nadchodziła pora, aby zakończyć, zawsze używał szczególnego zakończenia, które uprzednio przygotował. Zawsze byłam zachwycona tym, jak mieścił się we właściwym czasie i jak wspaniale kończył swoją mowę.
Co lubił jeść?
Niewiele było takich rzeczy. Od młodości cierpiał na problem z żołądkiem. To jest nasz genetyczny problem.
Czasem przychodziłam do niego, aby mu gotować. Zjadał małego hamburgera, groszek z puszki (mały) i figi na deser. Lubił cukierki, lecz lekarze powiedzieli, że powinien ich unikać, gdyż źle działały na jego żołądek. Ludzie wysyłali mu przez cały czas cukierki i ciastka; zjadał jednego cukierka lub jedno ciastko, aby móc powiedzieć ludziom, że ich skosztował.
Chodził na dobre kolacje przez cały czas i serwowali mu kurczaka. Powiedział mi, że nie cierpi kurczaka, gdyż zawsze dawano mu go na farmie, gdy dorastał. Opowiadał mi, że starał się rozdrobnić kawałki kurczaka na talerzu, żeby sprawić wrażenie, iż trochę zjadł.
Jakie miał hobby?
Uwielbiał grać w tenisa. Grał, dopóki lekarze nie powiedzieli mu, że nie powinien już grać. Grał również na organach. Kochał muzykę, choć fałszował przy śpiewaniu.
Czy miał problemy z innymi ludźmi?
Przeżył bardzo trudne chwile z kardynałem Spellmanem. To jest bardzo znana historia. Mój stryjek odnosił wielkie sukcesy w gromadzeniu środków na misje, a kardynał Spellman nie mógł mu w tym dorównać. Poprosił mojego stryjka, aby dał mu trochę pieniędzy, ale on odmówił. Powiedział kardynałowi: „ludzie dali te pieniądze na misje i one muszą pójść na misje”.
Ich konflikt trafił aż do Rzymu i mój stryj zwyciężył. Kardynał nie chciał, aby stryjek przemawiał w Nowym Jorku i zabronił księżom przyjmowania go w swoich parafiach. Jestem pewna, że za wysłaniem mojego stryjka do Rochester stał kardynał Spellman. Przyprawiało to mojego stryjka o ból serca.
Został pochowany pod głównym ołtarzem Katedry św. Patryka w Nowym Jorku. Mój stryjek kupił działkę na cmentarzu w Queens i chciał być tam pochowany, lecz kardynał Terence Cooke zadzwonił i zaproponował pochówek w katedrze św. Patryka. Powiedział: “Chcę go wynagrodzić za to, jak potraktował go Nowy Jork”
Jak wyglądały jego ostatnie dni?
Pod koniec życia miał problem z sercem. Gdy przeszedł na emeryturę w wieku 75 lat, lekarze myśleli, że umrze. Zaakceptował to, choć musiał spędzić wiele dni w szpitalu. Jego przyjaciel-kapłan przychodził każdego dnia, aby pomóc mu sprawować Najświętszą Ofiarę.
Pomagałam mu wybrać mieszkanie na czas jego emerytury. Dwa dni przed śmiercią zadzwonił do mnie i powiedział: „Przyjedź i pomóż mi, moje książki są w strasznym nieładzie”. Przyjechałam, a on siedział na stołku i sortował swoje rzeczy. Pomyślałam wtedy, że wreszcie przychodzi do siebie.
Lecz dwa dni później już nie żył. Prawdopodobnie zmarł w drodze do kaplicy, którą miał w mieszkaniu.
Bardzo mi go brakuje. Był wspaniałym, wspaniałym człowiekiem.
http://www.catholicworldreport.com/Item/1612/My_Uncle_Fulton_Sheen.aspx