Rzeczą nie mniej ważną dla kapłana niż ubóstwo czasu jest ubóstwo samozadowolenia. W duchowości kapłańskiej nie ma czegoś takiego jak zadowolenie ze spełnienia obowiązku. Wypełnianie najistotniejszych obowiązków, praca w kancelarii, zarządzanie cmentarzem, nawracanie dusz i wypełnianie pracą godzin „na służbie” nie wystarczą. Pewnego razu (Mt 25, 30, Łk 17, 10) Apostołowie wypatrywali korony chwały, ponieważ wykonali swą pracę; domagali się poklasku, ponieważ zrobili to, co do nich należało. Nasz Pan musiał im przypomnieć, że udział w Uczcie Życia nie przysługuje im automatycznie ze względu na to, że wypełnili swe obowiązki. Nawet gdy zrobili to, co mieli zrobić, wciąż mieli uważać się za „sługi nieużyteczne”. Szczególna nagroda wymaga czegoś więcej niż jedynie wypełniania własnych obowiązków.
Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: „Pójdź i siądź do stołu?” Czy nie powie mu raczej: „Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił?” Czy dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono? Jak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: „Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać”.
(Łk 17, 7-10)
Nasza posługa jest żmudna; wymaga nie tylko pracy w polu za dnia, lecz także służenia do stołu w nocy. Obowiązkiem kapłana jest pracować rano i wieczorem. Gdy jest wyczerpany, nie może powiedzieć: „Wypełniłem już dziś swój obowiązek harcerza”. Przeciwnie, musi sobie powiedzieć: „Jestem bezwartościowym, nieużytecznym sługą”. Im mniej samozadowolenia, tym więcej jest gorliwości w służbie Chrystusa. Liczenie osób przez nas nawróconych może spowodować, że uwierzymy, iż to my ich nawróciliśmy, a nie Boża łaska. „Zbudowałem trzy parafie, teraz mogę odpocząć”, „wysłuchałem dziś trzech spowiedzi; spełniłem swój obowiązek”. Zasady związków zawodowych mogą uznać tę pracę za wystarczającą, ale my należymy do innego związku, w którym standardem nie są godziny, a miłość. Gdy pomyślimy o wszystkim, co Bóg dla nas uczynił, nigdy nie możemy uczynić wystarczająco wiele. Słowo „dosyć” nie istnieje w słowniku miłości. To tak, jakby powiedzieć matce opiekującej się chorym dzieckiem, że spełniła swój obowiązek i powinna się zrelaksować.
W przypowieści o nieużytecznym słudze (Mt 25, 14-30) nasz Pan opisuje często pomijany aspekt kapłaństwa. Kapłan przywykł do tego, że nazywany jest ambasadorem. Ale podobnie jak nieczęsto przypomina się mu, że jest żertwą, równie rzadko słyszy, że jest sługą nieużytecznym. Tymczasem Chrystus opisuje ciężką pracę w kategoriach miłości, a nie obowiązku. Nasz Pan nie pozwala dokonywać rozróżnienia między „pracą” a „pracą dodatkową”, między „byciem na służbie” a „bezczynnością”, między ośmioma, a osiemnastoma godzinami. Kapłan nie ma Boskiego przyzwolenia na żadne fanaberie samozadowolenia. Nie może być mowy o samoużalaniu się, o chełpieniu się własnym talentem administracyjnym, o opowiadaniu „zbudowałem liceum; teraz biskup powinien uczynić mnie prałatem”. Gdy tylko popadamy w samozawodolenie z powodu naszych osiągnięć, robota psuje się w naszych dłoniach.
Jesteśmy sługami nieużytecznymi, gdy robimy wszystko, co w naszej mocy. Kim jesteśmy, gdy tego nie robimy? Stajemy się niegodni nawet tego, by być Jego sługami, Jego kapłanami. Tylko naszemu Odkupicielowi należą zasługi i chwała naszej posługi; nam pozostaje jedynie wdzięczność i pokora buntowników, którzy otrzymali przebaczenie.
Arcybiskup Fulton J. Sheen
Źródło: „The Priest Is Not His Own”, 2004 r.