Nakładem Wydawnictwa Esprit ukazał się właśnie „Modlitewnik na czas wojny” autorstwa arcybiskupa Fultona J. Sheena:
Z opisu redakcyjnego:
Duchowa zbroja na czasy niepokoju
Arcybiskup Fulton Sheen w czasie II wojny światowej przygotował dla słuchaczy swoich audycji wyjątkowy modlitewnik. Wiedział, że w walce potrzebujemy nie tylko broni, ale przede wszystkim duchowej zbroi, którą dla każdego z nas jest modlitwa.
Ten modlitewnik został przygotowany z myślą nie tylko o żołnierzach, ale też o wszystkich, którzy choć zostali w domu, żyją w niepewności i strachu z powodu toczącej się tuż za naszymi granicami wojny. W niebezpiecznych i niepewnych czasach, w jakich przyszło nam żyć, najgroźniejszy wróg, z jakim mamy do czynienia, to szatan, który oferuje nam tylko gniew, nienawiść i rozpacz. Ten modlitewnik każdemu z nas pomoże w wewnętrznej walce tak, byśmy mogli założyć duchową zbroję i pokonać zło, które nas doświadcza.
Książkę można zamówić pod następującym linkiem: ZAMAWIAM KSIĄŻKĘ
Jednocześnie informujemy, że nakładem Wydawnictwa Promic ukazała się ta sama książka (w wersji skróconej) pod tytułem „Modlitwy i rozważania”.
Nakładem Wydawnictwa AAukazała się książka pt. „W pełni czasu” autorstwa abpa Sheena.
Z opisu redakcyjnego:
Jesteśmy powołani do życia w pełni każdego dnia naszej codzienności. A tę pełnię życia przynosi nam Ten, który przyszedł pośród nas, gdy nastała pełnia czasów. Jak ujmuje to arcybiskup Sheen, odległość stuleci nie może oddzielić nas od Chrystusa, który żyje w swoich słowach, swoim nauczaniu, swoim przykładzie.
Jeśli poszukujesz odnowionego, pełniejszego zrozumienia i docenienia tajemnicy życia chrześcijańskiego, to ta książka ofiaruje mocną, przekonującą i praktyczną zachętę do przybliżenia się ku Bogu poprzez pogłębioną duchowość.
W czasach, w których w przyszłość przychodzi nam spoglądać z niepewnością, dobrze jest zagłębić się w słowa zawarte w tej książce i zamyślić się nad nimi. Są one na teraz i na czas, który nadchodzi. Mówią prawdę ważną na każdą porę, chociaż niekiedy jest to prawda trudna do przyjęcia. Przesłanie tu zawarte daje nam do myślenia, ale pozwala też zaczerpnąć głębokiej radości.
Przy każdym z omawianych na kartach tej książki tematów widzimy, jak wszystko wypływa od Chrystusa i do Niego powraca. W poszczególnych szkicach Autor zagłębia się w zagadnienia ofiary, solidarności, modlitwy, opuszczenia, pustki i pełni, żywotnej roli Maryi w życiu Kościoła, duszy Kościoła, zadośćuczynienia, wyzwolenia, służby i uświęcenia. Każda ze stron tej książki stawia nas wobec wyzwania, ale także podnosi, napełnia duchem i wzmacnia w naszej chrześcijańskiej wierze. Przede wszystkim jednak nasza uwaga jest tu w sposób delikatny i spokojny koncentrowana na powrót na postaci Chrystusa, Boga-człowieka, bez Którego miotamy się tylko w sposób niekontrolowany, jak mała łódka na rozszalałym morzu.
Książkę można zamówić pod następującym linkiem: ZAMAWIAM KSIĄŻKE
Obecnie jednym z najpoważniejszych zagrożeń dla relacji rodziców z dziećmi w krajach rozwiniętych jest rodzicielska pobłażliwość. Prawda jest taka, że wszyscy potrzebujemy ograniczeń i samodyscypliny.
Młodzi ludzie, chcąc uchronić się przed akceptowaniem ograniczeń oraz koniecznością przyjęcia powszechnych zasad, często wykazują skłonność do usprawiedliwiania swoich czynów potrzebą wolności.
Fulton Sheen po mistrzowsku odnosi się do każdego możliwego problemu, jaki rodzice mogą napotkać w swojej relacji z dorastającymi dziećmi, i pomaga im podejść do niego z miłością i rozwagą.
W kwietniowym wydaniu włoskiej gazety Il Timone ukazał się artykuł omawiający kolejny cud, jaki dokonał się za wstawiennictwem arcybiskupa Sheena. Autorka artykułu, Raffaella Frullone, przedstawiła w nim historię kapłana zatrutego tlenkiem węgla, który w cudowny sposób przebudził się ze śpiączki.
Publikujemy polskie tłumaczenie artykułu za zgodą redakcji Il Timone. Zgodę na przedruk artykułu uzyskał dla nas pan Andrea Martegani, który prowadzi włoskojęzyczny fanpage arcybiskupa Sheena na Facebooku i któremu dziękujemy również za pomoc w tłumaczeniu tekstu artykułu.
Ks. Oscar Ziliani przebywał w Sienie, kiedy zapadł w śpiączkę. Lekarze uznali, że wyszedł z niej w zaskakujący sposób: „Był to efekt, którego nie można brać za pewnik”. Oto rezultat nieprzerwanego łańcucha modlitw kierowanych także do czcigodnego Fultona Sheena.
– Zaczadzony i zatruty tlenkiem węgla został uratowany dzięki Niebu –
„Ale ja zmartwychwstałem, czyż nie?” – w ten sposób ks. Oscar Ziliani zwrócił się ze szpitalnego łóżka do lekarza krótko po swoim przebudzeniu ze śpiączki. „Natychmiast miałem to jasne przeczucie, nie wiedząc praktycznie nic o tym, co się stało, nie wiedziałem nawet, gdzie jestem i jaki jest dzień; było to bardzo silne doświadczenie”.
Miało to miejsce 17 stycznia tego roku, ks. Oscar przebywał na oddziale intensywnej terapii szpitala w Grosseto, dokąd trafił 8 dni wcześniej z powodu bardzo poważnego zatrucia tlenkiem węgla. Cofnijmy się jednak w czasie. Ksiądz Oscar Ziliani ma 56 lat i jest proboszczem w Vezza D’Oglio, miasteczku liczącym niespełna 1500 mieszkańców, położonym w Valle Camonica, w prowincji i diecezji Brescia. Na początku stycznia, wraz z bratem w kapłaństwie, ks. Ermanno Magnolini, postanowił spędzić kilka dni na odpoczynku i modlitwie w domu wspólnego przyjaciela, ks. Alessandra Galeotti, również kapłana z Brescii, proboszcza w Quercegrossa, niedaleko Sieny. Po południu 10 stycznia obaj dotarli do celu, a wieczorem trzej księża zjedli wspólny posiłek w nowo wybudowanej plebanii w Quercegrossa, przylegającej do kościoła parafialnego, gdzie ks. Galeotti gościł przejeżdżających krewnych i przyjaciół, podczas gdy sam mieszkał w starej plebanii. Cała trójka miała się spotkać następnego dnia rano o 8:30 na Mszy Świętej. Ale ks. Oscar i ks. Ermanno nie pojawili się na umówionym spotkaniu.
„W tamtej chwili nie martwiłem się zbytnio, myślałem, że postanowili jeszcze trochę pospać – wyjaśnia ks. Galeotti – więc odprawiłem Mszę Świętą, a zaraz potem pojechałem do Sieny na fizjoterapię. W drodze powrotnej zadzwoniłem do moich przyjaciół: ks. Oscar nie odbierał, a ks. Ermanno odpowiedział mi, ale w niezbyt wyraźny sposób, więc nabrałem podejrzeń; zacząłem myśleć, że coś jest nie tak, i z innym kluczem wszedłem do prezbiterium. Było to około godziny 11.45”.
Ks. Galeotti znalazł ks. Oscara w jednym pokoju nieprzytomnego, a ks. Ermanna w drugim, w stanie zamroczenia; obaj byli zabrudzeni wymiocinami. Pomyślał, że to zatrucie pokarmowe i natychmiast wezwał pomoc. Gdy tylko personel medyczny z pogotowia przekroczył próg plebanii, czujniki, które nosili na swoich fartuchach, zaczęły wskazywać obecność tlenku węgla. Wezwano straż pożarną, a karetki pogotowia, wiozące obu księży, odjechały z wyciem syren w kierunku szpitala Misericordia w Grosseto, który dzięki komorze hiperbarycznej jest regionalnym punktem terapii dla podobnych przypadków.
Kocioł w nowej plebanii został uprzednio sprawdzony, wszystko wydawało się być w porządku, a jednak coś poszło nie tak. Sypialnia ks. Ermanna była bardziej oddalona od źródła tlenku węgla, więc jego stan wydawał się mniej poważny. Jednak sytuacja ks. Oscara była dramatyczna.
„Tlenek węgla jest bezwonnym gazem powodującym bardzo poważne zatrucia, które mogą być śmiertelne dla pacjentów całkowicie nieświadomych tego, że są odurzeni – wyjaśnia Genni Spargi, ordynator oddziału anestezji i reanimacji szpitala w Grosseto – a ks. Oscar w istocie niczego nie zauważył”.
W międzyczasie parafia w Quercegrossa przeżywała godziny udręki, jak wspomina ks. Galeotti: „To były straszne chwile, czułem odpowiedzialność za to, co się stało, za to, że naraziłem życie moich przyjaciół na niebezpieczeństwo. Ale także odpowiedzialność za wspólnotę: z niejasnych jeszcze powodów tlenek węgla był obecny w salach katechetycznych, a nawet w kościele, w którym odprawiałem Mszę Świętą, na szczęście z otwartymi drzwiami. Ale najbardziej martwiłem się o ks. Oscara, ponieważ lekarz, który jako pierwszy udzielił mu pomocy, powiedział mi wyraźnie: „To dramatyczny przypadek, on ledwo oddycha”. W tym momencie mogłem tylko przymknąć oczy i zacząłem się modlić. Wszyscy zaczęliśmy się modlić, w naszej parafii i w parafii ks. Oscara w Vezza D’Oglio, a potem utworzyliśmy modlitewny łańcuch przyjaciół rozsianych po całych Włoszech”.
Tymczasem ks. Oscar został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. „Wezwali moją siostrę – mówi ksiądz z Brescii, który wybudził się ze śpiączki – i wyjątkowo pozwolili jej wejść na oddział intensywnej terapii, ponieważ, jak jej powiedzieli, nie byli pewni, czy będzie mogła zobaczyć mnie jeszcze żywego. I dodali, że nawet gdybym został przy życiu, to nie ma pewności, czy bym się obudził, ponieważ tlenek węgla wpływa na tkanki i powoduje ich martwicę, więc skutki mogą być bardzo poważne”.
Jednakże 17 stycznia ks. Oscar, wbrew wszelkim przewidywaniom, obudził się. „Od razu wiedziałem, że jestem w szpitalu i że jestem na konkretnym oddziale. Moją pierwszą myślą było powiadomienie mamy i siostry, że tam jestem i że się obudziłem. Była tam pielęgniarka, która powiedziała mi, żebym się uspokoił, a potem zawołano do mnie lekarza, który poprosił, żebym spróbował uścisnąć mu dłoń, co uczyniłem. To on powiedział mi, że zatrułem się tlenkiem węgla i wyjaśnił, gdzie jestem”. Trzy dni po przebudzeniu ks. Oscar poczuł się lepiej i został przeniesiony na zwykły oddział tego samego szpitala. „To był bardzo nieoczekiwany rezultat – mówi dziś dr Spargi – ponieważ przybył do nas w naprawdę krytycznym stanie. Po tym, jak wszystko się potoczyło, możemy powiedzieć, że był to cud, mówię to w cudzysłowie. Ks. Oscar jest człowiekiem o wielkiej wrażliwości i zrozumiał, analizując swoją historię, co się stało i dlatego chciał nam również wyrazić swoją wdzięczność listem, który opublikowaliśmy na stronie internetowej szpitala”.
Być może jednak jest jeszcze ktoś, komu należy podziękować. Ks. Galeotti zdradza pewien szczegół: „Od pierwszego wieczoru zadawałem sobie pytanie: Kto może mi pomóc w tej mrocznej chwili żyć moim powołaniem? Komu mogę powierzyć ks. Oscara? I od razu pomyślałem o Fultonie Sheenie, którego książkę właśnie czytałem. Poprosiłem więc najbliższe mi osoby, aby przyłączyły się do mojej modlitwy za wstawiennictwem tego czcigodnego Sługi Bożego”.
Być może ten wielki amerykański biskup i kaznodzieja, zmarły w 1979 r., na którego datę beatyfikacji wciąż czekamy po tym, jak w 2019 r. uznano jego wstawiennictwo w cudownym uzdrowieniu, wyświadczył jeszcze jedną nadprzyrodzoną przysługę, w dodatku jednemu z tych kapłanów, których umiłował swoim ojcowskim sercem?
„Przekroczyłem ciemne morze pod bezgwiezdnym niebem – pisał ks. Oscar Ziliani, który podjął na nowo obowiązki proboszcza w Vezza d’Oglio, nie doznając żadnego uszczerbku zdrowiu – i dotarłem do odległych krain, w których ziarenka piasku w mojej klepsydrze były wielkości ciężkich głazów. Odwiedziłem niezbadane regiony naznaczone niepamięcią, zostałem wezwany do odtworzenia ścieżek ludzkości i – odarty z własnych mechanizmów obronnych i obnażony z emocji – rozpocząłem swoją podróż. W tym miejscu bez przestrzeni i czasu nie zobaczyłem światła na końcu tunelu, ale w tajemniczy sposób, choć nie mniej realny, poczułem wsparcie tych, którzy się o mnie troszczyli; poczułem modlitwę, siłę i energię tych, którzy się za mnie modlili, tych, którzy o mnie myśleli i wspierali mnie na wszelkie sposoby. Przebudzony z letargu niekończącego się snu, zadałam sobie pytanie, dlaczego otrzymałem tę nową szansę, której odmówiono wielu, ale która została mi dana z łaski Tego, który mnie stworzył i odkupił. Nie znalazłem odpowiedzi poza Miłością. Miłością, która utkała mnie w łonie mojej matki i powołała do życia. Dzięki miłości tak wielu ludzi, którzy, znając mnie lub nie, wstawiali się u Tego, który wszystko może”.
Była bardzo piękna, wyglądała na piętnaście–osiemnaście lat. Jej biała jak śnieg suknia pod szyją była zawiązana złotym sznurkiem i sięgała jej do stóp, które były ledwo widoczne i odnosiło się wrażenie, że niemal nie dotykają gałęzi drzewa. Głowę i ramiona okrywał biały płaszcz ze złotym rąbkiem, który podobnie jak suknia opadał aż do jej stóp. Dłonie miała złożone jak do modlitwy na wysokości piersi. Na prawej ręce miała zawieszony różaniec z lśniących pereł ze srebrnym krzyżem. Jej niewypowiedzianie piękną twarz spowijał blask jasny jak słońce, ale malował się na niej wyraz lekkiego smutku (…)
W tym samym czasie, gdy na wschodnim krańcu Europy Antychryst przypuścił atak wymierzony przeciwko samej idei Boga oraz społeczeństwu, doprowadzając do jednego z najstraszniejszych rozlewów krwi w dziejach ludzkości, na zachodnim krańcu starego kontynentu w pełni chwały ukazał się odwieczny wróg piekielnego węża.
Spośród sześciu objawień Matki Bożej najważniejsze było to z 13 lipca 1917 roku. Trzeba pamiętać, że wojna trwała już od trzech lat. Nawiązując do tego faktu, Maryja powiedziała:
– Ta wojna zbliża się ku końcowi. Jeżeli ludzie zrobią to, o czym wam powiedziałam, wiele dusz dostąpi zbawienia i odnajdzie pokój. Ale – dodała – jeżeli ludzie nadal będą obrażać Boga, nie minie dużo czasu, a właściwie już podczas następnego pontyfikatu rozpocznie się kolejna, jeszcze straszniejsza wojna.
I rzeczywiście, w okresie pontyfikatu Piusa XI rozgrywała się straszna wojna domowa w Hiszpanii, która była preludium do drugiej wojny światowej. W czasie tej wojny czerwoni w swojej nienawiści w okrutny sposób zamordowali trzynastu prałatów, czternaście tysięcy księży i zakonników oraz zniszczyli dwadzieścia dwa tysiące kościołów i kaplic. Następnie Matka Boża powiedziała, jaki znak będzie zapowiadał wybuch drugiej wojny światowej:
– Kiedy zobaczycie nieznane światło jaśniejące w nocy, wiedzcie, że jest to wielki znak od Boga, że zbliża się kara na świat za liczne jego zbrodnie, będzie wojna, głód, prześladowanie Kościoła i ojca świętego. W późniejszym czasie pytano Łucję, kiedy ten znak się pojawił. Odpowiadała, że chodziło o nadzwyczajną zorzę polarną, która oświetliła znaczną część Europy w noc z 25 na 26 stycznia 1938 roku. Odnosząc się do zapowiadanej wojny, Łucja mówiła: „Będzie straszna, straszna”. Kary Boże zawsze są warunkowe i można je odwrócić dzięki pokucie. Trzeba zwrócić uwagę, że Matka Boża powiedziała, iż drugiej wojny światowej można uniknąć, dodała bowiem:
– Aby temu zapobiec, przybędę, aby prosić o poświęcenie Rosji memu Niepokalanemu Sercu i o Komunię Świętą wynagradzającą w pierwsze soboty. Jeżeli moje życzenia zostaną spełnione, Rosja nawróci się i zapanuje pokój, jeżeli nie, bezbożna propaganda rozszerzy swe błędne nauki po świecie, wywołując wojny i prześladowanie Kościoła, dobrzy będą męczeni, a ojciec święty będzie musiał wiele wycierpieć. Różne narody zginą.
Przesłanie kończy się słowami nadziei i radości:
– Na koniec jednak moje Niepokalane Serce zatriumfuje. Ojciec święty poświęci mi Rosję, która się nawróci i przez pewien czas zapanuje pokój na świecie.
Ostatnie objawienie miało miejsce 13 października 1917 roku. Matka Boża zapowiedziała wcześniej, że w tym dniu dokona się cud, żeby wszyscy obecni mogli uwierzyć w Jej objawienia. Wieczorem października drogi do Fatimy zapełniły się powozami, rowerami i piechurami pielgrzymującymi na miejsce objawień. W południe 13 października w okolicy Fatimy zebrał się sześćdziesięciotysięczny tłum świadków, wśród których było wielu ludzi niewierzących i szyderców. Nie zależy nam na udowadnianiu autentyczności zjawiska, które miało miejsce w Fatimie. Ci, którzy wierzą w królestwo ducha i w Matkę Bożą, nie potrzebują dowodów, a ci, którzy odrzucają Ducha, i tak by tych dowodów nie przyjęli. Powinniśmy natomiast zastanowić się, jakie znaczenie należy przypisywać „tańcowi słońca”, który wielu ludzi widziało w dniu 17 października 1917 roku. Niczego nie możemy powiedzieć na pewno, ponieważ jednak ogólne wrażenie było przerażające, możemy pokusić się o pewne spekulacje.
Czy mogła to być zapowiedź dnia, w którym ludzie ukradną część energii atomowej ze Słońca i użyją jej nie do oświetlenia świata, ale do zrzucenia bomby z nieba na bezbronną ludność? W czasach, kiedy klęska głodu dotykała ziemię, kiedy wojny niszczyły gromadzone przez stulecia dziedzictwo ludzkości, kiedy człowiek był człowiekowi wilkiem, kiedy wielkie obozy koncentracyjne niczym Moloch pochłaniały miliony ludzkich istnień, ludzie zawsze mogli spoglądać ku niebu z nadzieją. Chociaż bowiem ziemia była okrutna, przynajmniej niebiosa pozostawały dla nas łaskawe. Czy to objawienie jest zapowiedzią, że na pewien czas niebiosa również zwrócą się przeciwko ludziom, a ogień z nieba zostanie skierowany przeciwko bezbronnym dzieciom Bożym? Nie wiemy, czy była to zapowiedź bomby atomowej. Jedno jednak jest pewne – nie oznaczało ono końca nadziei. Między ciemnymi chmurami wciąż bowiem widoczna jest wizja Pięknej Pani w niebiosach, która ma księżyc pod stopami, wieniec z gwiazd nad głową i jest obleczona w słońce. Niebiosa nie są nastawione przeciwko nam i nie dokonają zniszczenia, dopóki Ona jest Królową Nieba.
Być może jednak warto się zastanowić, dlaczego Wszechmogący Bóg w swojej opatrzności uznał za stosowne dać nam w tym czasie objawienie swojej Najświętszej Matki, aby ponownie zwrócić nas ku modlitwie i pokucie. Natychmiast przychodzi na myśl jedno wyjaśnienie. Ponieważ świat stracił Chrystusa, możliwe, że odzyska Go za pośrednictwem Maryi. Gdy nasz Najświętszy Pan miał dwanaście lat, zagubił się. Wtedy odnalazła Go Jego Matka. Teraz, kiedy znowu straciliśmy Go z oczu, być może właśnie dzięki Maryi świat odzyska swojego Boga i Zbawiciela. Inne wyjaśnienie może być takie, że Boża opatrzność kobiecie dała moc pokonania zła. W tym strasznym dniu, gdy zło po raz pierwszy pojawiło się na świecie, Bóg tak przemówił do węża w ogrodzie Eden: „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono ugodzi cię w głowę, a ty ugodzisz je w piętę” [Rdz 3, 15]. Innymi słowy, zło będzie miało potomstwo. Ale dobro też doczeka się potomstwa. To dzięki potędze kobiety zło zostanie pokonane. Obecnie żyjemy w godzinie zła. Chociaż bowiem do dobra należy dzień, zło ma swoją godzinę. Nasz Pan, Jezus Chrystus, zapowiedział to w chwili, gdy Judasz przyszedł do Ogrodu Oliwnego: „To jest wasza godzina i panowanie ciemności” [Łk 22, 53]. W tej godzinie zło może tylko zgasić światła nad światem – ale może to zrobić. Skoro zatem żyjemy w godzinie zła, jak inaczej mamy przezwyciężyć ducha Szatana, jeśli nie mocą Kobiety, której Wszechmocny Bóg dał nakaz zmiażdżenia głowy węża? Nie słyszy się już kłamstw, że Kościół katolicki oddaje cześć Maryi albo że stawia Ją na równi z Bogiem lub wręcz, że Maryja zajmuje Jego miejsce. Ludzie zaczynają uznawać przekazywaną przez chrześcijańską tradycję prawdę, że tak jak przez Ewę grzech pojawił się na świecie, tak też przez nową Ewę, czyli przez Maryję, na świat przyjdzie odkupienie za grzechy […].
Objawienia fatimskie są dla nas przypomnieniem, że żyjemy we wszechświecie moralnym, w którym zło pokonuje samo siebie, a dobro samo podtrzymuje swoje istnienie. Są przypomnieniem, że zasadnicze problemy tego świata nie dotyczą polityki czy ekonomii, lecz ludzkich serc i dusz, a odnowa duchowa jest warunkiem polepszenia sytuacji społecznej. Rosja Radziecka nie jest jedynym zagrożeniem dla Zachodu. Za większe zagrożenie uznać należy proces niszczenia duchowości w świecie zachodnim, któremu Rosja nadała polityczną formę i społeczną substancję. Według słów Matki Bożej Fatimskiej druga wojna światowa wybuchła, ponieważ nie było poprawy ludzkich serc i dusz.
Pamiętam, że – spędziwszy cztery miesiące w szpitalu – zacząłem powoli wracać do zdrowia. Mszę Świętą sprawowałem przy ołtarzu skonstruowanym nad moim łóżkiem, w obecności kilku kapłanów i przyjaciół. Wygłosiłem spontanicznie kazanie, które tak dobrze pamiętam. Powiedziałem, że cieszę się, że miałem operację na otwartym sercu, ponieważ – gdy nasz Zbawiciel przyjdzie po nas wszystkich – sprawdzi, czy nosimy na sobie jakieś ślady Krzyża. Spojrzy na nasze dłonie, aby sprawdzić, czy zostały ukrzyżowane od ofiarnego dawania; spojrzy na nasze stopy, aby sprawdzić, czy zostały pokaleczone przez ciernie i przebite przez gwoździe, gdy szukaliśmy zaginionej owcy. Spojrzy na nasze serca, aby sprawdzić, czy otwarły się na przyjęcie Jego Boskiego Serca. Ach, jakąż radością jest dla mnie mój zraniony bok, pozwalający choć w najdrobniejszym stopniu naśladować Jego cierpienie na Krzyżu. Być może rozpozna mnie On po tej bliźnie i przyjmie mnie do swego Królestwa.
Źródło: „Treasure in Clay. The Autobiography of Fulton J. Sheen”, 2008 r., str. 359-360.
Nakładem Wydawnictwa Esprit ukaże się niebawem długo oczekiwana książka arcybiskupa Sheena pt. „Komunizm i sumienie Zachodu”, którą już teraz można zamawiać w przedsprzedaży.
Z opisu redakcyjnego:
Co nas czeka, kiedy całkowicie wyrzucimy Boga z naszego świata? Kto zajmie Jego miejsce? Czy w świecie, który powstanie zgodnie z obietnicami współczesnych dyktatorów i ideologów będzie miejsce dla prawdziwej wolności? Ta książka w czasie trwającej wojny jest wstrząsem dla naszych sumień.
Arcybiskup Fulton Sheen, wybitny duchowny katolicki, filozof i apologeta, w przenikliwy sposób na przykładzie komunizmu pokazuje czytelnikom, jak współczesne „postępowe” ideologie zagrażają fundamentom naszego świata. Ta książka jest szokującą i proroczą wizją panowania systemów, które odcinają ludzi od Chrystusa i źródeł współczesnej cywilizacji. Amerykański hierarcha wyjaśnia w jaki sposób negowanie chrześcijańskiego fundamentu naszego świata wpłynęło na rozkwit komunizmu w jego pełnych przemocy i przymusu formach. Autor przypomina nam o brutalnych konsekwencjach walki z wiarą i Kościołem, która toczy się również dziś. Książka abpa Sheena jest mocnym wezwaniem do podjęcia heroicznej próby powrotu do Boga i ocalenia świata przed zalewem niszczących ideologii i brutalnej bezwzględnej siły.
Książkę można zamawiać w przedsprzedaży w cenie promocyjnej 23,90 PLN pod następującym linkiem: ZAMAWIAM KSIĄŻKĘ
Jednocześnie informujemy, że inny przekład tej samej książki został wydany nakładem Instytutu Globalizacji.
Pod koniec II wojny światowej wygłaszałem wykład o komunizmie w Akron, w stanie Ohio. Kilku prawników poinformowało sponsora wykładu, że nie wezmą w nim udziału, ponieważ nie byłem przychylny wobec Rosji. W owym czasie wiele osób miało bardzo dobre zdanie o tym kraju. Występowanie przeciwko naszemu tak zwanemu aliantowi było czymś bardzo niepopularnym. Zatrzymałem się na probostwie w Akron, które odwiedził również w tym czasie pewien znany prałat. Spytał: „O czym będzie ksiądz mówił dziś wieczorem?” Odpowiedziałem: „O Rosji i Europie Wschodniej, Polsce, Litwie, Albanii, Czechosłowacji itd.”. Prałat stwierdził: „Ksiądz zwariował; Rosja jest krajem demokratycznym; nie jest już krajem komunistycznym”. Odparłem: „Spędziłem życie na studiowaniu komunizmu i jestem przekonany, że Sowieci zamierzają zająć Europę Wschodnią”. Zacząłem schodzić po schodach. Była to stara plebania i musiało być tam około 25 stopni. Za każdym razem gdy stawiałem stopę na kolejnym stopniu, mój przyjaciel, który stał na szczycie schodów, wskazywał na mnie palcem i powtarzał: „Sheen, mylisz się!”, „Mylisz się!”, „Mylisz się!”, „Mylisz się!”, aż zszedłem na parter. Wtedy odwróciłem się, spojrzałem na niego i powiedziałem: „Pewnego dnia przekonasz się, że Europą Wschodnią zawładnęli komuniści”.
Arcybiskup Fulton J. Sheen
Źródło: „Treasure in Clay. The Autobiography of Fulton J.Sheen”, 2008 r., str. 91-92.
Ilekroć człowiek przychodzi do gabinetu lekarskiego, zarówno on, jak i lekarz mają prawo zadać sobie nawzajem pytanie: „Jaka jest twoja filozofia wszechświata?”. Jeśli bowiem ich filozofia nie jest właściwa, lekarz nie może być pewien, że wystawiony przez niego rachunek zostanie zapłacony, a pacjent nie ma pewności, że dożyje chwili, w której będzie miał rachunek do zapłacenia.
Ponieważ lekarz wierzy w godność człowieka, nigdy nie będzie zadawał sobie pytania, czy życie, które ma przed sobą, jest wartościowe; raczej wyzna, że jest ono święte, a święte znaczy nienaruszalne, ponieważ tylko Bóg jest jego Dawcą. Podobnie jak w porządku politycznym lekarz powie, że państwo nie może odebrać mu wolności, ponieważ zostały one nadane przez Stwórcę, tak samo nie odbierze życia, ponieważ ono również pochodzi z rąk Ojca Niebieskiego. Będzie wiedział, że jego zawód powołuje go do bycia obrońcą, opiekunem i strażnikiem życia, a nie jego niszczycielem. Nigdy nie popełni morderstwa, nawet pod nazwą eutanazji, albowiem piąte przykazanie wciąż obowiązuje lekarzy tego świata. Żaden człowiek nie wzywa lekarza, aby odebrał mu życie, lecz po to, by w porządku natury wypełniło się to, co Bóg obiecał w porządku łaski: „Ja przyszedłem po to, abyście mieli życie i mieli je w obfitości” (por. J 10, 10).
Ponieważ lekarz żyje we wszechświecie moralnym, świadomy jest tego, że podstawą medycyny psychosomatycznej jest fakt, że człowiek ma duszę i ciało; dostrzeże ponadto, że – oprócz innych ważnych czynników – przynajmniej w niektórych przypadkach nie należy lekceważyć wpływu winy moralnej na zdrowie. Psychiatria poczyni większe postępy w chwili, gdy uzna istnienie zarówno moralnego, jak i mechanistycznego wszechświata i zacznie rozumieć, że wypieranie się winy jest największą przyczyną zachorowalności u pewnych typów pacjentów; że osoby skupione na sobie są zawsze osobami zaburzonymi; że nadmierna autoekspresja jest autodepresją i że ten, którego religia nazywa grzesznikiem, w porządku psychiatrycznym jest człowiekiem, który stanowi problem dla samego siebie; że dzisiejsza ucieczka od życia w alkoholizm, opiaty i hałas jest wskazówką, iż żaden człowiek nie może żyć z samym sobą, jeśli stracił cały szacunek dla samego siebie; że podobnie jak kogut zapiał, gdy Piotr zaparł się naszego Zbawiciela, tak samo natura i umysł protestują, gdy człowiek zapiera się swojego Boga. Tym, czego potrzebują niektórzy pacjenci, nie jest analiza ich postaw, ale wyznanie ich winy; tym, czego potrzebują, nie jest sublimacja, ale przebaczenie. Ulga przychodzi nie poprzez wytłumaczenie ich grzechów, ale przez ich rozgrzeszenie; a przynajmniej w niektórych przypadkach rozwiązaniem, którego nie wolno wykluczyć, jest rozwiązanie Wielkiego Lekarza, który najpierw powiedział człowiekowi, że jego grzechy zostały odpuszczone, a dopiero potem kazał mu wstać z łóżka i chodzić.
Ponieważ lekarz posiada jedno z najszlachetniejszych powołań danych człowiekowi, a mianowicie posługę na rzecz świątyni, w której mieszka Boskie Podobieństwo, będzie on zawsze utrzymywał osobistą relację ze swoimi pacjentami, opartą na służbie i pełnionej funkcji, a nie na zysku i korzyściach. Zrozumie, że podobnie jak dyktatury powstają po to, by uporządkować chaos wywołany utratą osobistej odpowiedzialności, tak samo medycyna państwowa powstaje po to, by narzucić planowe usługi lekarzom, którzy zapomnieli o obowiązkach wobec swoich pacjentów. Medycyna państwowa jest w porządku medycznym tym, czym totalitaryzm jest w porządku politycznym – siłowym narzuceniem planu ludziom, którzy przestali służyć, kochać i szanować. Dachau opierało się na Planowej Rasie; obozy koncentracyjne w Rosji z ich 15 milionami więźniów opierają się na Planowej Gospodarce; w podobny sposób, niemądre posługiwanie się dźwigniami życia doprowadzi nie do Planowego Rodzicielstwa, ale do Planowej Ruiny.
Społeczeństwo, które nie pozwala człowiekowi swobodnie wybierać polityków mających nim rządzić, będzie oczywiście społeczeństwem, w którym nie będzie on już mógł swobodnie wybierać lekarza mającego go leczyć. Jeśli lekarze sprzeciwiają się medycynie państwowej, ponieważ chcą utrzymywać osobiste relacje ze swoimi pacjentami, wówczas przymusowe organizowanie służby ludziom jest niemożliwe. Medycyna państwowa może wejść do porządku społecznego tylko wtedy, gdy sforsuje drzwi Lekarza, na których jest napisane: „Nie przyszedłem, aby Mi służono, lecz aby służyć” (pot. Mt 20, 28).
Ponieważ lekarz wierzy, że człowiek został stworzony dla doskonałego Życia, Prawdy i Miłości, dostrzeże, że największą tragedią życia jest zmarnowany ból. Ból tnie, piecze i gniecie duszę, gdy człowiek nie widzi w nim celu lub gdy nie ma kogoś godnego miłości, dla kogo można by ów ból ofiarować. Właśnie tu religia przychodzi w sukurs medycynie. Chrześcijaństwo nigdy nie obiecywało uśmierzenia bólu, ale dało sposób na jego przekroczenie i przemianę poprzez zjednoczenie z Tym, który po tym, jak głosił konieczność ofiary, przyjął swoje własne lekarstwo na Krzyżu. W końcu czymże jest ból, jeśli nie ofiarą bez miłości, i czym jest ofiara, jeśli nie bólem z miłością? Ból może pochodzić z grzechu, ale nie z ofiary. Matka czuwa przy łóżku swojego chorego dziecka: sąsiedzi nazywają to ” niedorzecznością”; ona nazywa to miłością. Niewiara w to, że nasze cierpienia mogą służyć innemu dobru, jest niewiarą w Boga. Skoro dysponujemy bankami krwi, z których mogą korzystać anemicy, to czyż nie możemy mieć również duchowych banków krwi, z których mogliby korzystać moralnie niezamożni dla swego odkupienia? Skoro przetaczamy krew, dlaczegóż nie moglibyśmy przetaczać ofiary; skoro przeszczepiamy skórę, dlaczegóż nie moglibyśmy przeszczepiać modlitwy? Nawiasem mówiąc, właśnie po to mamy zakony kontemplacyjne i siostry pielęgniarki, aby modliły się i ofiarowały za słabych członków Mistycznego Ciała Chrystusa, tak by mogli zostać uzdrowieni.
Lekarz, który jest świadomy tego, że oprócz zawodu ma również powołanie, będzie roztaczać przed swoimi pacjentami Boską wizję. Na każdej zbolałej głowie dostrzeże koronę cierniową i będzie się starał albo ją zdjąć, albo zamienić na girlandę z róż; każda posiniaczona ręka będzie dla niego przebita gwoździami; każde ciało będzie dla niego świątynią Ducha Świętego, a każda stopa – wspomnieniem stopy przeszytej stalą; każde zbolałe serce będzie mu przypominać o Tym, który trzymał swoje Serce na dłoni, aby wszyscy poznali Miłość tak wielką jak świat. Każda rodząca matka będzie mu przypominać ową inną Matkę, która u stóp krzyża wydała na świat w bólach duchowego porodu wszystkich, którzy są braćmi w Chrystusie.
A gdy lekarz złoży ostatnią wizytę przy łożu chorego, a zasłona jego życia zostanie rozerwana, ujrzy Pana i Mistrza, w imię którego pracował, i usłyszy z Jego ust zapewnienie wiecznego zbawienia i początku wiekuistej szczęśliwości: „Byłem chory, a odwiedziłeś Mnie” (por. Mt 25, 36).
Arcybiskup Fulton J. Sheen
Źródło: Kazanie wygłoszone podczas nabożeństwa z okazji dziewięćdziesiątej szóstej dorocznej sesji Amerykańskiego Stowarzyszenia Medycznego w Atlantic City, 8 czerwca 1947 r.
Człowiek rzadko otwarcie buntuje się przeciw Nieskończonemu Bogu; jeśli wie, że zbuntował się i zgrzeszył i jeśli wciąż nie chce pogodzić się z konsekwencjami swego postępowania, próbuje zminimalizować grzech posługując się wymówkami, tak jak czynił to Kain. Lecz współczesny człowiek utracił zdolność rozumienia pojęcia „grzech”. Gdy popełni grzech i gdy w jakiś sposób odczuje jego skutki (a wszyscy ludzie muszą je odczuwać), zaczyna szukać ulgi w eskapistycznych kultach lub nałogach, np. w alkoholu lub narkotykach. Winą za swe złe samopoczucie obciąża współmałżonka, pracę, przyjaciół oraz system ekonomiczny, polityczny lub społeczny. Często narzeka na przepracowanie i „napięcie”, przejawiając symptomy fizycznego cierpienia – wszystko to są sztuczne wysiłki mające pozwolić mu uniknąć stawienia czoła faktom – mianowicie temu, że zgrzeszył. Człowiek taki może stać się neurotykiem – i często nim się staje. Jeśli jego neuroza osiągnie stan zaawansowany, jakiś psychoanalityk powie mu, że nie jest on w pełni odpowiedzialny za swoje czyny, ponieważ jest „pacjentem”. Daje mu to kolejny pretekst do tego, aby nie przyznawać się do grzechu.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.